Z Martyną i Rafaelem widziałam się pierwszy raz w dniu ich ślubu. Najpierw przyjechałam do hotelu. Kiedy razem z filmowcem weszliśmy do apartamentu, wiedzieliśmy, że to będzie dobry dzień. Czerwień, elegancja, ogromne łóżko z baldachimem i cygara. Po paru chwilach pojawił się świadek oraz sam Rafael. W przygotowaniach towarzyszyła mu najbliższa rodzina. Mama, tata, ciocia i siostra z namaszczeniem pomagali Młodemu w ostatnich poprawkach. Później pojechaliśmy do Martyny. Jej dom rodzinny stał tuż przy brzozowym lasku. M. dosłownie promieniała. Jej słoneczne włosy beztrosko powiewały wokół niczym nieskrępowanego uśmiechu. Zrobiliśmy kilka kadrów w plenerze, kilka ze zwariowanym psiakiem, ubrała białą suknię i wszyscy ruszyliśmy w stronę kościoła.
Pod świątynią już czekała hiszpańska część rodziny. Do środka Rafaela wprowadziła mama, a Martynę tata. Później wszyscy rodzice pobłogosławili młodych i wszystko się zaczęło. Mszę prowadził niezwykły kapłan. Mówił biegle raz po polsku, raz po hiszpańsku. Miał w sobie spokój i mądrość doświadczonego podróżnika. Zakochani powiedzieli “tak”, goście obsypali ich morzem oklasków a na wyjściu doprawili złotym deszczem konfetti.
Po ceremonii nie mogło zabraknąć wesela. I to jakiego wesela! Wyobraźcie sobie grupę młodych, szalonych hiszpanów na polskim weselu i składankę wszystkich najgorętszych hiszpańskich hitów z ostatnich kilku lat. Robiąc zdjęcia czułam się jak na wypadzie do klubu z paczką starych znajomych. Nie powiem, nawet jeden z gości poprosił mnie do tańca. Takiej energii już dawno nie widziałam. To była noc pełna tańców, wzruszeń, żartów, dobrego jedzenia i wielkich emocji. Nie mogło zabraknąć także gestu w stronę rodziców. Mama i tata Rafaela byli zaskoczeni. Ta polska tradycja doprowadziła ich dosłownie do łez.
Kiedy wyjeżdżałam z Częstochowy czułam, że zdarzyło się coś wielkiego. Polsko-hiszpańska opowieść o pewnej rozpromienionej kobiecie i pewnym zakochanym mężczyźnie otwarła swój nowy rozdział.
